22 654 51 33

Chengdu - napij się jeszcze czarki herbaty.

ChinyAzjaŚwiat
Dodano: 23.03.2022

 

W parkach i na skwerach spacerują dziadkowie z wnukami, przystając co chwilę przy jednym z ulicznych straganów z jedzeniem.

Chengdu położone jest w południowo-zachodnich Chinach, w Kotlinie Syczuańskiej, płaskiej jak deska i niezwykle żyznej. Dostatek i korzystne położenie sprzyjało przez wieki spokojowi tych regionów. Oddalenie od centrum cesarstwa chińskiego, które z reguły znajdowało się w którymś z miast środkowych lub wschodnich Chin, nie skupiało na sobie zbytniej uwagi cesarza.

Stare chińskie powiedzenie głosi: „Szczyty gór wysoko, a cesarz daleko”. To powiedzenie idealnie pasuje właśnie do Chengdu. Ingerencja władz w lokalne sprawy zawsze była dość ograniczona.

Położenie miasta sprzyjało też przez wieki wzmacnianiu wielokulturowości tego miejsca. Przecinanie się szlaków, czy to południowego Jedwabnego Szlaku, czy to szlaków handlowych Chin i Tybetu sprawiło, że na tych ziemiach dość harmonijnie współistniało wiele grup, języków i kultur.

 

 

Podróżuję do Chin od 1996 roku, czasem prywatnie, czasem służbowo. W tym czasie miałam okazję odwiedzić wszystkie niemal miejsca w Chinach, ale pierwsza, i bardzo krótka wówczas, wizyta w Chengdu w 2005 roku sprawiła, że pojawiła się ochota na więcej.

Na okazję przyszło mi chwilę poczekać, ale kiedy dekadę później rozważałam wyjazd do Chin na kilka miesięcy, aby podszkolić język, wiedziałam, że mieszkania szukać będę właśnie w Chengdu. Tęskniłam za spokojem Chengdu, za zielenią parków, za pierożkami momo, które w dzielnicy tybetańskiej spotkać można na każdym kroku. Chciałam też sprawdzić na własnej skórze prawdziwość starego syczuańskiego powiedzenia: shao bu ru chuan, lao bu chu shu, czyli „młodzi nie powinni tu przyjeżdżać, starzy nie powinni stąd wyjeżdżać”.

- Patrz, jaki kraj, taka Godzilla – śmieje się do mnie Wen Jia. Stoimy na środku ulicy Chunxi, otoczone przez szklane wieżowce. Zewsząd dochodzi trąbienie, pokrzykiwania, przechodnie potrącają mnie z każdej strony. Tu nikt nie stoi, wszyscy biegną. Tu nikt nie milczy, wszyscy rozmawiają przez komórki, nagrywają wiadomości głosowe na Weixin, najpopularniejszej chińskiej aplikacji, odpowiedniku naszego Facebooka, Twittera, Googla i Allegro w jednym.

W samym centrum tego chaosu, wielka kilkunastometrowa panda wdrapuje się na budynek IFS, jednego z najpopularniejszych centrów handlowych. - Być w Chengdu i nie zrobić sobie zdjęcia z jej słodkim pyszczkiem, to nie być w Chengdu.

– Przekonuje mnie Wen Jia. A ja mam ochotę uciec i zaszyć się gdzieś w cichej knajpce, w pogrążonej w ciszy świątyni buddyjskiej Wenshu. Mam wrażenie, że Chengdu zmieniło się przez te lata bardzo, a może po prostu wystarczyło na chwilę odwrócić wzrok.

 

 

Chiny to kraj zamieszkiwany przez prawie półtora miliarda ludzi. Niezwykle różnorodny, z oficjalnie wyróżnianymi 56 mniejszościami. Kraj wielkich możliwości i rosnących apetytów.

Kiedy kilka lat temu turyści z zachwytem stawali na Bundzie, widokowej promenadzie wiodącej wzdłuż rzeki Huangpu, przepływającej przez Szanghaj, by podziwiać przeciwległy brzeg Pudongu i wieżowce wyrosłe z ciągu kilku lat, prześcigając rozmachem Nowy Jork, Hongkong i Singapur, można było odnieść wrażenie, że to szczyt możliwości, że Chiny właśnie przeżywają swoje pięć minut.

Ale to była tylko zapowiedź rozwoju i zmian, które następowały później. Zielona rewolucja przyspieszała, kraj oplatała sieć szybkich kolei, w prowincjonalnych stolicach i innych miastach, takich jak Kanton, Changsha, Tianjin, czy Hefei wyrastały nowoczesne centra, których nie powstydziłaby się żadna nowoczesna metropolia na świecie. Największe światowe marki swoje butiki otwierały już nie tylko w Pekinie, Szanghaju, czy w Shenzhen, ale też w Xi’an, Kunmingu czy Luoyang, odpowiednikach naszego Gdańska, Olsztyna, czy Radomia. Wystarczyło nie być w jakimś mieście kilka miesięcy, aby nie poznać go przy ponownej wizycie.

– Gdzie ta mała knajpka z naleśnikami, która zawsze tu była – pytałam w Guilin, stojąc przed 20-piętrowym centrum handlowym.

– I gdzie ta mała księgarenka, w której spędzałam każde wolne popołudnie, studiując jeszcze w Pekinie – zastanawiałam się stojąc w oszklonym wnętrzu kilkupiętrowej wielkiej księgarni.

Chińskie miasta zmieniały się nadspodziewanie szybko, ale nie tylko miasta. To przecież niemożliwe.

 

 

Miasto zawsze jest tylko odzwierciedleniem życia jego mieszkańców i nie inaczej było w Chinach. Chińczycy przyspieszyli. Nagle w przeciągu kilku lat płatności przez aplikację zastąpiły płatności gotówką, podrabiane torebki kupowane na przydrożnym bazarze zastąpione zostały przez legalne produkty z logo LV, czy MK a wycieczki na wyspę Hajnan, chińskie Hawaje, przestały być powodem do prestiżu.

Teraz modny był Paryż, Rzym czy indonezyjskie Bali. Chińczycy się bogacili, masowo ruszyli w świat, zapragnęli poznawać, kupować, pokazywać siebie i swoje możliwości.

Nie inaczej było więc z Chengdu. Już kilkanaście lat temu oczy i plany rządzących skierowały się za zachód. Wybór padł na Xi’an i właśnie Chengdu. Xi’an to stolica prowincji Shaanxi, legendarny Chang’an, w pobliżu którego powstała Terakotowa Armia, zwana Ósmym Cudem Świata, monumentalny pomnik potęgi Pierwszego Cesarza Chin - Qin Shi Huangdi.

Chengdu to z kolei stolica prowincji Syczuan, słynnej z ostrej kuchni, pandy wielkiej i łagodnego klimatu. Parę lat później oba miasta połączyła sieć kolejowa, od 2017 roku już nawet trasa szybkiej kolei. Szesnaście godzin na leżance szybko zmieniło się w 3 godziny w komfortowej klimatyzowanej kabinie. Oba miasta rozpoczęły swój marsz ku nowoczesności.

 

 

 

 

Nic więc dziwnego, że nie poznałam Chengdu odwiedziwszy je po 6 latach przerwy. Nic też dziwnego, że nie znalazłam skromnego, legendarnego hoteliku przy Rzece Perłowej, w którym zatrzymywali się kiedyś wszyscy backpakerzy. Stał tam już nowoczesny kompleks Lan Gui Fang – centrum rozrywki, zakupów i sztuki nowoczesnej. To tu najlepsi syczuańscy artyści wystawiali teraz swoje prace, to tu powstawały, jak grzyby po deszczu, knajpki serwujące kraftowe piwo, foie gras i inne importowane przysmaki. Stoliki zapełniali młodzi Chińczycy spragnieni nowości, chętni podążać za modą a nawet ją kreować.

W nieodległym Taiguli można było już nie tylko poczytać książkę w jednej z najnowocześniejszych i najpiękniejszych księgarni w Chinach - Fangsuo, ale również przystanąwszy z boku, obserwować młodych przechadzających się, jak po wybiegu, między nowoczesnymi sklepami, knajpkami, mając wrażenie, że prezentowana przez nich moda nie odbiega bardzo od tego, co aktualnie działo się na wybiegach Nowego Jorku, Mediolanu czy Paryża.

Ducha nowości i awangardy czuć było na każdym kroku. Chengdu zmieniło i zmienia się nieustannie, wyrastając na jedno z najnowocześniejszych i postępowych miast w Chinach. Równocześnie nie traci jednak ducha tradycji i zachwyca. Na co dzień i od święta. Mieszkając w Chengdu przez kilka miesięcy, po dokładnym poznaniu miasta w pierwszych tygodniach, starałam się potem każdy weekend spędzić poza nim. A okazji było naprawdę mnóstwo. Gdy chcieliśmy z przyjaciółmi pochodzić po górach, jechaliśmy w pobliże Kangdingu, zwanego wrotami do Tybetu, czy w nieodległe pasmo Gór Czterech Sióstr (Si Guniang Shan). Gdy chcieliśmy wznieść się ponad kotlinę i spojrzeć na miasto z góry, wdrapywaliśmy się na Zielone Wzgórze (Qingcheng shan). Regularnie odwiedzaliśmy też pandy wielkie w nieodległym Ośrodku Badań nad Pandą Wielką, gdzie co rano można było dostrzec nawet kilkanaście tych pięknych zwierząt.

 

 

 

I gdy wydawało mi się, że poznałam już Chengdu i jego okolice wzdłuż i wszerz, ze strony znajomego Koreańczyka padła propozycja: - A byłaś już w Sanxingdui? Nie? To pojedźmy tam w weekend.

Nie obiecywałam sobie zbyt wiele, bo z drugiej strony, myślałam sobie, gdyby to było jakieś wielkie wow, to chyba bym o tym wiedziała. Jak bardzo się myliłam! Wystarczyło wybrać się 50 kilometrów na północ od miasta, aby odkryć to, co ukryte było przed naszymi oczami przez ostatnie 3200 lat.

Sanxingdui to jedno z największych odkryć archeologicznych XX stulecia, brakujący element w badaniach historii Chin. W odkrywanych od 1986 r. komorach znaleziono tysiące mniejszych i większych artefaktów, z których największe wrażenie robią kilkumetrowe brązowe rzeźby oraz tajemnicze maski z brązu. Kontynuowane w 2019 i w 2020 r. odkrycia potwierdziły, że w tym miejscu kwitła niezwykła kultura Shu. Ostatnie odkrycia również zelektryzowały archeologiczny świat. Odnaleziona w marcu 2021 r. złota maska wraz z ponad 500 innymi skarbami rzuci jeszcze lepsze światło na cywilizację, która władała terenami południowo-zachodnich Chin aż do 316 r. p.n.e. Potwierdzono, że niektóre z odkrytych skarbów liczą sobie ponad 3200 lat. To odkrycie na miarę Armii Terakotowej, najbardziej znanego chińskiego zabytku (liczącego nieco ponad 2200 lat), odwiedzanego co roku przez miliony turystów. Sanxingdui powoli dołącza do syczuańskich wizytówek a śmiem twierdzić, wkrótce prześcignie sławą je wszystkie.

Choć, trzeba przyznać, że konkurencję ma ogromną.

Chociażby w postaci Wielkiego Buddy w Leshan, zaledwie półtorej godziny drogi od Chengdu. W 713 r. u zbiegu rzek Dadu i Min wykuto w skale 71-metrowy posąg Buddy Majrei – Buddy Przyszłości. Miał chronić rybaków, których łodzie nieustannie wywracane były przez silne prądy.

Dziś pielgrzymują do niego turyści z całego świata, chętni sfotografować się na tle 3-metrowego ucha, czy dotknąć gigantycznego paznokcia. Leshan nie ustępuje jednak pięknem innemu miejscu a mianowicie Emei shan, jednej z czterech świętych gór buddyzmu w Chinach.

Na aktywnych przybyszów czeka kilkugodzinny urokliwy szlak w górę, przez dziesiątki pawilonów, świątyń i skalnych zaułków. Na mniej aktywnych kolejka wagonikowa. Z góry roztaczają się piękne widoki, choć już sama droga w górę zachwyca.

 

 

Mimo zmian, jakie zachodzą w Chengdu monumentalne zabytki pozostają i warto je odwiedzić. Jest jeszcze jedna rzecz, która się nie zmienia – kuchnia.

Syczuan to kulinarny raj dla miłośników pikantnych potrwa, gdzie prym wiodą papryczki chili i pieprz syczuański. Mrowienie na języku to znak rozpoznawczy tutejszej kuchni, tak charakterystyczny, że doczekał się oddzielnego znaku w języku chińskim.

Przyjezdni i miejscowi zajadają się więc mapo doufu, czyli tofu ospowatej staruszki, czy makaronem dandan mian. Nic nie przebije jednak przyjemności wieczornego ucztowania przy huo guo, czyli gorącym kociołku. Recepta jest prosta. Zapraszasz kilkoro przyjaciół, zasiadacie przy okrągłym stole, na środku którego wrze już gorący wywar, wypełniony papryczkami i pieprzem. Zamawiacie warzywa, mięsa, grzyby, tofu, makaron – wszystko pocięte na malutkie, wygodne do uchwycenia pałeczkami kawałki i wkładacie na kilka chwil do kociołka. A potem zostaje już tylko życzyć wszystkim gan bei, czyli do dna!

tekst: Ewa Gajewska.

Orientalistka, autorka przewodników, pilot wycieczek, kierownik projektu w Biurze Podróży CT Poland. Od ponad 25 lat nieustannie wraca do Chin, aby szlifować język chiński i eksplorować również te mniej znane regiony Państwa Środka, jak tybetański Kham i Amdo, które przejechała w ramach alternatywy na rowerze.

    wstecz
    Zapisz się do newslettera
    i bądź na bieżąco!
    Zgadzam się na przetwarzanie podanych danych w celu otrzymywania newslettera
    chcę się zapisać